Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 019.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

na szyi przerwał milczenie i, klękając przed obrazami, rzekł uroczyście:
— Należy się im szczery pacierz, bo nie za swoją umierają.
Przyklękli wszyscy i zaszemrały gorące szepty modlitwy.
A ledwie co się podnieśli z klęczek, ktoś wszedł do izby i zawołał:
— Zbierać się! Pora już w wdrogę[1]!
Naciągnąłem burkę pośpiesznie, gdy przystąpił do mnie ten chłop z różańcem na szyi i, patrząc mi w oczy, powiedział z naciskiem:
— Pan chce z nami na misyę, a tam się może zdarzyć Bóg wie co...
Obejrzałem się po izbie. Było pełno. Wpatrywali się we mnie nieprzeniknionemi oczami.
— Pojadę z wami, gotów jestem na wszystko! — powiedziałem krótko.
Nikt się już nie odezwał, ściskali mi rękę, zabierali z kąta baty i wychodzili.
Noc była na świecie, i chłodnawy wiatr pociągał z pól, gdyśmy wyjechali za stodołę, zmierzając prosto ku borom, czerniejącym na horyzoncie, niby opadła nizko chmura. Jechałem na drugiego. Przede mną, na pierwszym wozie siedziało trzech chłopów, a za nami musiał ciągnąć spory szereg wozów, bom nie mógł dojrzeć końca.

Noc była bardzo ciemna, chmury przysłaniały niebo, brał lekki przymrozek, gdyż błoto chlupało pod kołami. Jechaliśmy wolno i w głębokiem milczeniu. Gdzieniegdzie, we wsiach, zatopionych w ciemnościach, przebłyskiwały światełka, czasami wiatr

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – drogę.