Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 033.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
II.


Deszcz jednak ustał, i wkrótce po południu wyjrzało blade, anemiczne słońce, a nizko pochylone zboża i trawy rozbłysnęły siwemi rosami. Droga była szeroka, polska, miejscami piach, miejscami błoto po osie, a miejscami wyboje i kałuże na pół chłopa.
Kraj płaski, równy, jak stół, przestronny; oczy lecą, niby ptaki, w cały ogromny świat, lecą daleko i radośnie, aż za przemglone, niebieskawe krańce nieba. Zboża zielonem morzem pokryły ziemię, jak okiem dosięgnąć, wiatr pieszczotliwie przegarnia płowe, cicho szumiące zagony, a nad nimi tu i ówdzie bielą się ściany domów, śpiewają skowronki, kołyszą się samotne drzewa, i błyskają kopuły cerkiewek.
Wsie rzadkie, ukryte w gęstwach sadów, znaczą się tylko słupami dymów.
Gdzieniegdzie wśród łąk, porozrzucanych, niby barwne kilimy, wśród łozin i czarnych olch, srebrzą się kręte wstęgi rzeczułek, patrzą siwe oczy stawów, czajki zawodzą lękliwie, i spacerują bociany.
A nad drogami dumają stare, pochylone sosny z obrazkami, to wierzby rosochate przysiadły, niby