Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 034.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kumy, to krzyże wyciągają białe ramiona, lub stoi dąb prawieczny, podarty piorunami.
Po wzgórkach piaszczystych i nagich leżą cmentarze, zasadzone gąszczem olbrzymich krzyżów, pochylonych na wszystkie strony, jakby w niemem wołaniu ku wsiom i domom.
Bardzo rzadko spotykamy wozy, a jeszcze rzadziej przechodzi drogą jaki człowiek, przygląda się badawczo i wymija mnie bez słowa. Przejeżdżam wielkie, doskonale zabudowane i prawie puste wsie, bo nawet dzieci uciekają strachliwie w pola, a tylko z poza węgłów i drzew śledzą za mną jakieś nieufne spojrzenia i psy zajadle naszczekują.
Milcząco i dziwnie sennie poruszają się ludzie po zagonach. Nigdzie nie zrywają się wesołe pokrzyki, nie wrzeszczą dzieci, nie rozlega się śmiech i nie rozdzwania piosenka.
Tylko melancholia i łzawy smutek płynie z tych pól niezmierzonych. A na każdym kroku stoją święte figury, kapliczki, gdzie Marye w niebieskich szatach i złotych koronach wyciągają miłosierne ręce, Jany Nepomuceny, Chrystusy w cierniowych koronach, i nowe, biało pomalowane krzyże, przystrojone w powiędłe wieńce, kwiaty i różnokolorowe wstęgi.
— Dużo nowych krzyżów! — odzywam się do woźnicy, który przed każdym żegna się pobożnie i czapkę zdejmuje.
— A sporo, bo, jak tylko nastało »Polactwo«, to pracowali nad nimi dniami i nocami, żeby nastawiać jak najwięcej.
— I tak ładnie przystrojone.
— Bo ubrali je na ten dzień, kiedy to po wszyst-