Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 102.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Po dniu, to trafiłbym i do piekła — mruczał furman.
— A mówiliście, że drogę znacie.
— Przecież nieraz woziłem do Chełma starego pana, tylko z innej strony.
Jechaliśmy dalej zupełnie po omacku, kierując się tylko jękiem drutów telegraficznych nad naszemi głowami. Noc stawała się coraz burzliwsza i mętniejsza, drogi opustoszały, i po wsiach nie było już ani śladu, jakby przepadły w nieprzeniknionych ciemnościach.
— Tylko za moich czasów nie było jeszcze szosy — odezwał się po chwili.
— A dawno jechaliście ostatni raz do Chełma?
— Będzie chyba ze czterdzieści roków, jeszcze w powstanie.
Dałem już spokój indagacyom, bo szosa zadudniła pod kołami, a konie raptem przystanęły.
— Zgadnij teraz, zgadula, gdzie złota kula? — biedził się zakłopotany.
— Szosą na prawo, a potem na lewo — przypomniałem.
Konie ruszyły z kopyta. Gdzieś przed nami zamajaczyły jakieś światełka, i daleko, daleko leciał przeszywający świst parowozu.
— A potem już nie przyjeżdżałem, bo mnie z moim panem popędzili aż za Bajkał, to człowiek i zapomniał drogę — usprawiedliwiał się znowu.
Mijaliśmy długie wzgórza, pokryte lasem, gdy naraz doleciał nas rozpaczliwy skowyt psów i straszliwy zapach padliny.