Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 106.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

nawiania[1] główny ołtarz i wszystkie wspanialsze ikony były pozasłaniane. Główną nawę wypełniały rusztowania, farba pryskała na wszystkie strony, a gdzieś z pod sufitu rozlegała się »ojra«, zapamiętale wygwizdywana. W bocznych, nawach cichych i mrocznych również nie było nikogo.
— Czy tutaj zawsze tak pusto? — pytam jakiegoś robotnika.
— Jak napędzą, to i goście są — odpowiedział, zajrzał mi w oczy i cofnął się w głąb soboru.
Wyszedłem na plac, zalany słońcem i oślepiającą białością murów. Nie było nigdzie widać ani żywej duszy, a mimo usilnych poszukiwań po przyległym parku, nie znalazłem nigdzie ani śladu tych pobożnych tłumów, jakie, wedle zapewnień »istinnych«, mają wciąż, dniami i nocami płynąć do soboru z całej Chełmszczyzny.
Wstąpiłem do Muzeum, które, jak i wszystkie gmachy, otaczające sobór, są bardzo czyste, bardzo monotonne, bardzo starannie utrzymane i w bardzo »kazionnym« stylu wzniesione. Muzeum składa się z kilku niewielkich pokojów i jednej ogromnej sali, przeznaczonej na zebrania »Bractwa«. Na jednej ze ścian wiszą w parę rzędów portrety dawnych biskupów i metropolitów unickich, owi Pocieje, Terleccy i Rutscy, twórcy unii, jej dobrodzieje, obrońcy i męczennicy, a z przeciwnej strony czernią się surowe, fanatyczne głowy współczesnych pasterzy, ze sławetnym Eulogiuszem na końcu. Dwa światy patrzą na siebie niememi oczyma, dwie kultury i dwie przepaście, niczem i nigdy nie zasypane.

W rogu sali wisi obraz cudownej Matki Bo-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – odnawiania.