i łechtały jéj duszę w sposób bardzo przyjemny. Nawet brzydka stara cyganka o zakrzywionym nosie zjechała gładko z tego kornetu i rozgościła się na piękne w jéj głowie. Powypędzała ztamtąd wszystko tałałajstwo, które tam od lat pięćdziesięciu nagromadziło się, i zajęła wszystkie komórki. Nawet stary włodarz Jaremo, który dłuższy czas w jednéj komórce tam przemieszkiwał, mimo heroicznego oporu wyleciał w końcu za drzwi. Ten sam los spotkał i leśniczego Jędrzeja, który w ubocznéj komórce czasem się ukrywał i nawet kilka razy stroił się tam w ślubne szaty.
Wszystko to wyrzuciła ztamtąd stara cyganka i rozłożyła się tam ze swoją wróżbą. Była tam Paulina w długiéj szacie z jedwabnego brokatu. Pachołkowie nieśli ogon szaty. Trąby i kotły odzywały się jak w kościele Zagórskim na odpuście. Koło Pauliny szli jacyś bogaci panowie w strojach najrozmaitszych i wszyscy nisko jej się kłaniali.
Małgorzata widziała to wszystko, a serce rosło jéj z radości, że jéj panuncia jest taka szczęśliwa. I dla niéj także spadały okrawki tego wielkiego szczęścia. Kornet bowiem jéj był dzisiaj niewyczerpany. Jakby ze studni jakiéj wyłaziły z niego najrozmaitsze kosztowne rzeczy. Najprzód wypadł bogaty sznur korali, za nim stoczył się sygnet z olbrzymim krwawnikiem, a zaczepiwszy w drodze o złoty łańcuch, pociągnął go za sobą i obaj spadły, jeden na szyję, drugi na średni palec Małgorzaty. Prócz tego zaszeleściał za nią rubron z lugduńskiéj materyi i jasnoszafirowa „przyjaciółka“ bobrowém futrem podbita!...
Porajowi śniły się także dobre i złe rzeczy. Dziwnie jednak wszystko mu się motało. Często zdawało mu się, że to Paulina, a gdy się bliżéj w jéj oczy chciał popatrzyć, to okazało się, że był albo Pułaski, albo Zaremba!... Znowu zdawało mu się, że jest razem z Pauliną na jakiemś liczném weselu, gdzie mnóstwo dostojnych gości przemawia do niego i do Pauliny, która niby panna młoda z białemi różami u czoła siedziała za stołem!... Ale zaledwie jakiemuś dygnitarzowi coś odpowiedzieć zdołał, zamienił się cały orszak weselny w tłum konfederatów, broniących Częstochowy. I tak za biedną Pauliną, która gwałtem stawała mu przed oczyma, stał zawsze ktoś z konfederacyi, który ją z przed oczu ojca odpychał i sam jéj miejsce zajmował.
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/100
Ta strona została przepisana.