W rodzicielskich marzeniach Poraja ustępowało zawsze jego dziecko miejsca Rzeczypospolitéj, przedstawiającéj mu się w rozmaitych znanych postaciach. A wszystkie te postacie miały albo szablę w ręku, albo na twarzy znamię wielkiéj boleści!...
Tak przeszła noc długa, a gdy rano wszyscy znowu się zeszli przy zatrudnieniach domowych, nie opowiedziało żadne z nich o swoich snach złych lub dobrych. Nawet kornet Małgorzaty był dzisiaj taki sam jak wczoraj i bynajmniéj nikomu nic nie powiedział o tych wszystkich pięknych rzeczach, które przez całą noc z niego to wychodziły, to znowu do niego wracały.
Każdy jakoś po tych snach dziwnych zamknął się w sobie, jakby się obawiał, aby mu drugi co z tych snów nie zabrał. Nawet gadatliwy Grzegorz nie wychodził dzisiaj z celi swojéj, tylko nad czemś głęboko medytował.
Tak minęło kilka dni. W milczeniu przechodzili mieszkańcy dworku koło siebie. Poraj wrócił wprawdzie do „naprawy Rzeczypospolitéj“, ale praca ta nie szła mu jakoś sporo. Często odkładał pióro i oparłszy głowę o krzesło długo medytował. Albo wstawszy nagle chodził szybko po komnacie, jakby gonił za jaką przyjemną myślą, która przed nim uciekała!
Paulina zatrudniała się koło gospodarstwa i ogródka. Zatrudnienie to często stawało się dla niéj ciężarem, czego dawniéj nie bywało. Często pragnęła wytchnienia, jakby nad czemś pomyśleć chciała, a gdy ta chwila nastąpiła nie wiedziała o czém myśleć. Czuła ciężar, ale nie wiedziała, gdzie on się właściwie znajduje. Uginała się więc pod tym ciężarem i nie było nadziei, aby się go pozbyć.
Po kilku dniach wreszcie wstał Poraj wcześniéj niżeli to zwykle czynił. Poszedł sam do stajni i oglądał konie. Potém kazał skarbniczek do drogi przygotować. Nakazał ludziom, aby podczas jego niebytności pilnie pracowali i wszystkiego doglądali.
Podróż jego nie miała dalekiego celu. Chciał on nawzajem odwiedzić Stareścica, który w swym futorze łowieckim dotąd przemieszkiwał.
Zaraz więc po śniadaniu pożegnał Paulinę i obiecał, wrócić nazajutrz. Paulina, dowiedziawszy się, że ojciec do Starościca je-
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/101
Ta strona została przepisana.