dzeniu. Łaszcz puścił klapę fraka, za którą jeszcze dotąd trzymał, a sąsiad jego, Michał, załamał ręce i patrzał w dół, jakby stał nad grobem matki. Sam nawet poddany austryacki zamyślił się, a wyraz jakiegoś rozrzewnienia przeleciał po jego chudéj, bladéj twarzy. Uśmiechnął się boleśnie i odparł:
— To wszystko jest bardzo ładne, ale to nic nie pomoże i was nie uratuje. Państwo podzieliliście między siebie na kilkadziesiąt tysięcy części i każdy z swoją częścią siedzi w domu. Korzec pszenicy jest korcem i jest coś warta. Weźcie z tego korca po ziarku do kieszeni i rozejdzcie się do domów, cóż jest wtedy warta ta pszenica?...
Uśmiechnął się na te słowa rotmistrz, musnął po dużych wąsach swoich i odparł mówiącemu:
— Dobrze powiedziałeś panie austryacki, ale nieprawdziwie. My podzielili wprawdzie Rzeczpospolitę na czasie i całą rozebrali między siebie jak ziarnka pszenicy z całego korca. Ale zato, gdy nam kto powie, żeśmy zmarnowali korzec pszenicy, my zbierzemy się wszyscy od jednego morza do drugiego, każdy rzuci do korca swoje ziarnko i korzec znowu będzie pełny!...
Wzruszenie dało się słyszeć między drużyną. Słowa mówiącego otarły się o wielką, podniosłą myśl.
— U was, prawił daléj rozogniony konfederat, jest ten korzec cały nietknięty. Schowany jest w lamusie a nawet pilnują go straże. Wyście z téj pszenicy ani ziarnka nie wzięli do domów waszych. Biedni i głodni siedzicie tam. A jeźli Bóg dopuści, że źli ludzie lamus wasz napadną i ten korzec ziarna zabiorą, pozostaniecie bez korca i bez ziarna... Nam wezmą naczynie — ale ziarna nie wezmą!
Człowiek cesarski spojrzał na mówiącego z pewnem zadziwieniem. Trudno było odgadnąć, coby ten wyraz jego twarzy oznaczał. Powoli przedłużyły się jego rysy, uśmiech zimny obkolił jego usta. Ruszając głową rzekł po chwili:
— Ja czytał historyę o wielkim majątku pewnego ojca, który miał liczną rodzinę. Obawiał on się o swój skarb, aby mu rabusie nie skradli. Zwołał więc całą rodzinę i kazał im do dużego garnka zebrane części składać. Potem przeliczył wszystko i cieszył się, że ze skarbu jego nic mu nie brakowało. Trwało to lat kilka, a skarb
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/17
Ta strona została przepisana.