w garnku okazywał się zawsze cały. Powoli jednak zaczęło zawsze coś brakować. Jeden z rodziny nie przyszedł, drugi nie oddał całéj części, trzeci użył ją na swoje potrzeby. A gdy lat dziesięć upłynęło, garczek był pusty, bo nikt do niego zabranéj części składać nie chciał. Bogacz więc stracił cały swój skarb, a nawet w końcu umarł z głodu! Możeby lepiéj było, gdyby cały skarb w jednym garnku spoczywał!... Opowiedziana przypowieść wielce podobała się drużynie. Jeden tylko rotmistrz zasmucił się i rzekł po chwili:
— To coście powiedzieli, mogło być prawdziwe!... ale ta rodzina nie miała Boga w sercu! Rodzina powinna wiedzieć, że skarb nie był jéj, ale w niéj prywata przemogła!
Czy myślicie, że u was inaczéj się dzieje? — odparł żywo cesarski poddany — czy nie gonicie za prywatą? Czyż nie zaprzedajecie imperatorowéj pojedyncze ziarnka zabranéj pszenicy?... Otóż słuchajcie, aby imperatorowa całego korca nie wzięła, to prawdopodobnie będzie cesarz mój także zmuszony wyciągnąć i nabrać garść, kiedy całego korca obronić nie jesteście w stanie! A za tę garść damy wam nasze prawo, cywilizacyą...
Nie dokończył człowiek cesarski téj mowy swojéj, bo wielki w gospodzie stał się rozgardyasz. Krzyk i wrzawa była nie do opisania. Rotmistrz chwycił ręką za czoło i wytrzeszczył oczy na mówiącego, jakby go dobrze nie zrozumiał. Zmarszczki jego twarzy zbiegły w liczne węzełki i zdawało się, że wszystkie popękają. Cała twarz miała wyraz człowieka, którego nagle jakaś myśl straszna uderzyła i na chwilę pozbawiła go zmysłów. Usta jego sine zadrgały, chciał coś powiedzieć, coś strasznego wyrzucić z siebie — gdy nagle z poza niego zabłysła szabla krzywa i upadła w kierunku cudzoziemca... A zanim rotmistrz mógł jakie słowo wymówić, kawałek skóry z ucha cudzoziemca leżał już spokojnie na skórzanym tłumoku, obok pierzyny i laski z dziadkiem kościanym...
Wypadek ten nieprzewidziany zmienił zupełnie scenę. Rotmistrz zapomniał o ostatnich słowach cudzoziemca, a wyraz jego twarzy zupełnie zmienił się. Krzyknął gromowym głosem:
— Do porządku mości panowie! Któż bezbronnego napada! Kto się poważy...
— On szarpał nasz honor! wołano zewsząd — on zbezcześcił Rzeczpospolitę! Urągał się szlachcie!
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/18
Ta strona została przepisana.