uśmiech kręcił mu się po twarzy, jak promyk słoneczny i odbierał chwilowo ustom ironiczny, niesmaczny wyraz. Karczmarz wszedł z konowałem do pacyenta.
— Jesteście bezpieczni jak lis w jamie, rzekł do nieznajomego karczmarz wracając z alkierza, możecie mi zupełnie zaufać. Ja zawsze z królem trzymałem, a to tałałajstwo już mi się dało we znaki. Mówię wam, człowiek ani dnia ani godziny nie ma spokojnéj. Wałęsa to się i każe jeszcze sobie trunku dawać, za co płacą mi fałszywą monetą, którą król pruski kazał pod naszym stęplem wybić, z czego daleko lepszy zarobek mu się okroił, niżeli ja przez całe życie w szynku zarobić mogę. Biednemu zawsze wiatr w oczy. Gdyby to człowiek był się wyżéj urodził, nie mówię już w koronie, to i życie jedwabniejsze i zarobek łatwiejszy. Wszyscy karczmarze w Polsce nie zarobią tyle, co król pruski.
— Więc zazdrościsz wyżéj urodzonym mój ty Popielu? ozwał się z uśmiechem nieznajomy.
— Jagiełło, za pozwoleniem waszem, poprawił go karczmarz, Popielem nazywają mię konfederaci, a od tałałajstwa musi człowiek to przyjąć. Regaliści nie powinni biednym mieszkańcom takiej krzywdy robić.
— Zkądże wiesz, mój ty Jagiełło, żem regalista? zapytał zdziwiony gość i podejrzliwym głosem zmierzył karczmarza.
Uśmiechnął się karczmarz z wyrazem zarozumiałości człowieka wszechwiednego i odparł:
— Oho ho! Już ja lis bity w tym względzie! Czy myślicie żebym miał całą skórę na grzbiecie, gdybym nie miął węchu, co zacz jest gość. który do mego szynkfasu przychodzi. Mówią, jak wejdziesz między wrony, krakaj jak one! Toć i ja krakam czasem, jeźli o grzbiet chodzi albo co większa, o moją gardziołkę!... Dopiéro przed chwilą musiałem wymyślać na króla i carycę, bo cóż robić, jeżeli demeszki wiszą na długich rzemieńcach, a co gorsza, gdy człowiek obaczy pistolet na smyczy!... Boć to z nimi nie przelewki! Sam widziałem...
— Pst! przerwał nieznajomy i wskazał na alkierz, w którym mimo operacyi wielka cisza panowała.
Karczmarz machnął ręką i wzgardliwém poruszeniem głowy uspokoił gościa. Po niejakiém milczeniu rzekł tenże:
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/21
Ta strona została przepisana.