Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/25

Ta strona została przepisana.

szył do alkierza, aby pacyentowi i jego doktorowi w razie potrzeby dodać odwagi do operacyi dość niezwykłéj.
Obaj dawni znajomi rozsiedli się tymczasem na ławie. Konfederat odjął pałasz i rzekł:
— Dziwném to wprawdzie wydaje się dzisiaj, że szlachcic w twoim wieku jeździ sobie za prywatnemi interesami. Ponieważ nie jestem wielkim inkwizytorem, a wojownią sprawy naszéj są sami ochotnicy, przeto nie będę mówił z tobą o tém, coś był czynić powinien. W Polsce szanowano zawsze wolne zdanie — byle nie zdradę!
— Uchowaj Boże! Co ty mówisz! przerwał impetycznie Salezy — widzę, że muszę do szczętu przed tobą wyspowiadać się!
Konfederat machnął ręką na znak, że się z tém zgadza. Salezy zaczął:
— Zapewne wiadomo ci, że wszedłem do pułku królewskiego. Mało jednak w szeregu stałem. Wzięto mnie do kancelaryi przybocznéj króla. Od tego czasu zapomniałem prawie szablą robić i byłbym w wielkim ambarasie, gdybyś —
— Gdybym ci pokazał co to jest cięcie referendarskie! przerwał konfederat patrząc na szablę.
— Pracuję piórem i głową — a tego najbardziéj nam dziś potrzeba! odparł z indygnacyą Salezy.
Konfederat uśmiechnął się pogardliwie, machnął szeroką dłonią i splunął. Salezy prawił daléj:
— Jeżeli więc człowiek ma głowę potemu i sposobność do pióra — to przecież myśli także i o tém, jakby wyleźć jaknajwyżéj po téj drabinie, którą patryarcha Jakób we śnie widział — czyli mówiąc prozą, aby coś lepszego dla siebie ułapić.
— Awanse, awanse ci w głowie! Może hetmaństwo —
Po tych słowach nastąpiło długie milczenie. Widać było, że dwaj przeciwnicy rzucili jak oczy grze kilka kart sobie, i każdy badał, co drugi w ręku trzymać może. Mianowicie Salezy przenikliwém okiem śledził każdy ruch twarzy konfederata, a konfederat w téj chwili prawdopodobnie o czemś inném myślał, bo twarz jego była nieruchoma jakby z marmuru. Wytłumaczył to sobie Salezy na swoją korzyść, a rozparłszy się poufaléj, mówił daléj: