rzyć o honorach i zaszczytach przy boku samego Króla nie szukając wcale obcych Bogów. Obaczywszy jednak w tłumaku złoty kołnierz uniformu, przyszedł do przekonania, że ów nieszczęśliwy cudzoziemiec, który wpadł pomiędzy konfederatów, nie może być kto inny, jak komisarz dworu wiedeńskiego, jakich wtedy w znacznéj liczbie, bądź dla konwoju wojsk zaborczych, bądź pojedynczo dla zbadania opinii w kraju, na wszystkie strony wysyłano. Obowiązkiem takich wysłanników cesarskich, było także ujmować sobie szlachtę, obiecywać dobre, ojcowskie rady a przy sposobności zrobić nadzieję honorów i zaszczytów, albo wsparcie jakie do ręki wsunąć.
Wszystko to przeczuł dyplomatyczny aspirant, a złoty kołnierz w tłumoku utwierdził go ostatecznie w tych przeczuciach. Korzystając więc ze sposobności chciał na wszelki wypadek zabezpieczyć sobie różne drogi, jakiemi mu może kiedyś iść przyjdzie. Chciał się przed cudzoziemcem okazać człowiekiem, wyższym nad uprzedzenia narodowościowe, i wchodzącym łatwo w układy z nowym stanem rzeczy. Jako taki prawdopodobnie spodziewał się coś ułowić i wygodne uścielić sobie łożysko! Opatrzność boska widocznie sprowadziła go do karczmy siedmiu złodziei.
Można więc sobie wytłumaczyć jego kłopot nie mały, gdy wysłannik cesarski, zapomniawszy w téj chwili o misyi swojej, rozpoczął z nim umiejętną rozprawę o sile narodowéj i wielkich skutkach ofiar szlachetnych!
— Przyznaję wielkie cnoty narodowi waszemu, mówił daléj oparty ideolog, wydobył on z siebie wiele szlachetnych ofiar, krwią swoją zlał obficie wydzielony mu przez Opatrzność zagon — i czuję to, czuję w głębi duszy, z jaką dumą patrzycie wy na tych wszystkich, którzy rodzili się po za granicami tego kraju! Pojmuję ja to, i pojmuję wasze dzisiejsze położenie! Walczyć i zginąć jak walczyli i ginęli bohaterowie wasi w walkach z Tatarami, jest dziś hasłem tych, którzy nie chcą nazywać się odstępcami!...
Salezy wykręcił się w lewo i w prawo, zmiótł proch z krawędzi łóżka i zaczął z pierzyny pojedyńcze piórka zbierać. Komisarz cesarski mówił daléj:
— I jakżesz pan bierzesz te moje słowa? Czy mam słuszność, czy dobrze zapatruję się na sprawę Polski?
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/36
Ta strona została przepisana.