na w dolinę karpacką na przestrzeni kilkumilowéj musiała sobie szukać innéj pracy, innego zajęcia. Tym sposobem powstawały owe obrazy i chronologicznym ordynkiem postępowały od kominka do okna. Wszystko, co w długich zimowych wieczorach ożywiało fantazyą gospodarza przy ciepłym kominku, wychodziło za kilka tygodni z jego głowy gorącéj i zabierało miejsce nad kominkiem, dla świadectwa całemu potomstwu, że siedzący przy kominku Poraj zajmował się zawsze sprawą publiczną i jéj cały swój żywot poświęcił. Tylko wielkie i szlachetne myśli podsycały umysł jego, tylko wielkie, szlachetne czyny były u niego godne sztuki!
Oprócz obrazów wisiały także na ścianie różne stare zbroje. Były to po większéj części trofea Porajów z czasów dawnych wojen. A broń ta była niegdyś własnością różnych narodów. Były tam miecze krzyżackie, włócznie szwedzkie, pałasze niemieckie, strzały i sajdaki tatarskie i siekiery moskiewskie. Wszystko to, sądząc podług rdzy, wisiało w porządku chronologicznym.
Mimo tych wszystkich rozrywek, jakiemi samotny szlachcic zatrudniał ruchliwą swoją fantazyę, widać jednak było jakąś nagłą, gwałtowną przerwę w zwykłym trybie jego życia. Nowe, świeżo na blejtram naciągnione płótno stało pod ścianą, a na niém widać było zaledwie kilka linij węglem narysowanych. Paleta z pękiem pędzli leżała na kulawym stołku. Grubo nałożone na niéj farby okazywały, że jakiś nagły głos, odwołał artystę od nowych zamierzonych kreacyi!... Pył i pajęczyna pokrywa dzisiaj to wszystko grubą warstwą, a nawet tu i owdzie widać ślady myszy i moli! Wiele zapewnie lat upłynęło, a żadna ludzka ręka nie tchnęła się ich. Szlachcic bowiem miał zwyczaj zamykać tę komnatę, gdy odjeżdżał. A prawdopodobnie bawił w gościnie długo, może i lata!
Wstał wreszcie od biórka, przy którem tak długo siedział zamyślony, i przeszedł się kilka razy po komnacie. Przechodząc koło obrazu proroka Jeremiasza, spojrzał na niego smutno i rzekł po chwili do siebie:
— W dziwném przeczuciu stworzyłem ten obraz! Jakbym przewidział, na co się w Polsce zanosi!...
I długo stał przed obrazem i wpatrywał się okiem osłupiałém. Słońce w téj chwili wyszło z poza obłoczku i oświeciło całą całą twarz jego.
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/55
Ta strona została przepisana.