szczęścia przelewa. Zdawało mu się, że ubogie ściany górskiego dworku rozsunęły się nagle jak dekoracye teatru i były tak przestrone, że objęły w sobie całe niebo ze słońcem i gwiazdami i z całym zastępem wybranych pańskich! Komnata ta była w téj chwili w istocie dla niego — niebem!
Paulina miała twarz zarumienioną i oczy w ziemię spuszczone. Zdawało jéj się, że odgadła, do czego słowa ojca zmierzają. Ale jakoś zbyt stanowczą wydała jéj się ta chwila. Trwożne uczucie opanowało jéj serce. Kobieca jéj dusza chciała jeszcze chwilkę pomarzyć, potęsknić, chciała może łez i bólu — a tu stanęło wszystko już jasno!
Mimo to trwoga ta i bojaźń wewnętrzna, miały w sobie coś tak roskosznego, tak przyjemnego! Dziwne uczucie opanowało jéj duszę i chciałaby, aby to uczucie trwało jak najdłużéj, trwało tygodnie, lata, wieki!...
Zapewne dziwnie musieli oboje wyglądać w oczach starego konfederata, bo uśmiechnął się, przyciągnął do siebie jedno i drugie, pocałował w czoła, a potem rzekł:
Widać, że Michaś nie ma wielkiéj ochoty do kontynuacyi politycznych expektoracyj naszych. Zapewne jest głodnym. Głodny konfederat i przed wrogiem niewiele wart jest. Każ więc Paulisiu przygotować Małgorzacie jaki posiłek, a tymczasem możecie oboje oglądać kwiatki w ogródku.
Ani Michaś ani Paulina nie mieli jakoś na to gotowéj odpowiedzi. Postanowili więc w milczeniu usłuchać rozkazu ojca, który prawdopodobnie chciał tymczasem kontynuować daléj zaczętą rzecz: „O naprawie Rzeczypospolitéj“!... Ucałowali rękę Poraja jakoś daleko serdeczniéj i goręcéj niżeli zwykle i wyszli z komnaty.
W sieni chciał Michał prawdopodobnie Paulisi coś powiedzieć, ale Paulisia pamiętając rozkaz ojca, aby Małgorzacie kazać jaki posiłek przygotować, wywinęła mu się szybko z ręki i zniknęła w ciemnym korytarzyku. Michałowi nic innego nie pozostało, jak również wypełnić rozkaz Poraja i pójść do ogródka przyglądać się kwiatkom.
Dziwny to był teraz ten ogródek! Wszystkie kwiaty i kwiateczki zlały się w jeden duży kwiat jednéj barwy! Wszystkie drzewa i drzewka zrosły się w jedno wielkie drzewo o tysiącznych ko-
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/62
Ta strona została przepisana.