narach! Nawet ścieżki tak regularnie rozgraniczone grządkami pomotały się jak pasmo białych nici i trudno je było rozmotać!...
Biedny konfederat mógłby prędzéj wyrąbać sobie drogę w tłumie nieprzyjaciół, niżeli w tym małym ogródku zrobić choć jedną prostą ścieżkę, którą mógłby dojść do białéj, brzozowéj altany, która tak przyjaźnie mrugała do niego. Ale na to nie było rady. Gdziekolwiek stąpił, rozdeptał astrę lub rezedę, otarł się o malwę lub słonecznik. Wszędzie mu było jakoś zaciasno, zaduszno!... I jakże to wypełnić rozkaz starego Poraja i przyglądać się kwiatkom?...
A Paulisi nie było tak długo widać! Czemuż ona tak długo ociąga się? Czy słowa ojca były dla niéj nieprzyjemne? Czy poszła do swojéj komórki i tam modli się przed obrazem Najświętszéj Panny z Jasnéj Góry?
Długo może byłby w tym dziwnym stanie duszy biedny konfederat, gdyby mu w téj chwili nie przyszły do pamięci ostatnie słowa Poraja, które mówił o Rzeczypospolitéj. Przypomnienie to przywróciło mu napowrót zmysły. Ścieżka uspokoiła się przed nim i padła mu u nóg martwa i nieruchoma. Węzeł kwiatów rozmotał się w pojedyńcze astry, malwy i słoneczniki, drzewa stanęły na swojém miejscu. I rzekł do siebie Michał:
— Jak silne muszą być te dwa uczucia, jeżeli one tak dziwnie na siebie działają! Gdy myślę o Rzeczypospolitéj, to mnie już nic innego na świecie nie zajmuje. A gdy mi Paulisia stanie przed oczyma, to zapominam nawet, że ręki nie mam! Dziwne to te dwa słowa: Rzeczpospolita i Paulisia!... Zdaje się, że mnie Pan Bóg skarze za to! Może to bowiem jest herezya, aby Rzeczpospolita ustępowała — kobiecie!... O tak, to niezawodna herezya!... Niechno mi teraz przyjdzie Paulisia, to ani słowa do niéj o sentymencie nie powiem, tak — nie powiem!... wyjąwszy jeźli sama zacznie! Tfu! Cóż to bowiem jest tak sobie głowę zawracać — kobietą!
I pewnym krokiem, jak człowiek, który sobie już coś przedsięwziął, posunął się daléj ścieżką, omijając brzozową altankę, która mu słabość jego przypominała. I chodził tak czas niejaki, pogwizdując sobie dla dobréj fantazyi.
— Ale czemu tak długo się bawi? rzekł wreszcie do siebie,
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/63
Ta strona została przepisana.