lecz wnet poprawił się i dodał: I owszem, przecież nie umrę z tęsknoty!...
I znowu chodził w lewo i w prawo, oglądał malwy i słoneczniki.
— Tam do kata! Jużbym sto półmisków zadysponował! mruknął znowu pod nosem — poczekaj! Ani słowa o afekcie!...
I cała godzina minęła — a Paulisi nie było!...
Na różne domysły wpadał Michał. Przy wezbraném uczuciu i rodrażnionéj wyobraźni najdzikszy domysł staje się prawdopodobnym. Cień oddalonego krzaka jest wtedy rozbójnikiem, a powalony na ziemi konar drzewa — wilkiem.
Tak stało się z wyobraźnią Michała. Czuł jakąś trwogę, obawiał się czegoś, czego nie widział, drżał na jakąś myśl, któréj wcale nie rozumiał, a która mu nieustannie brzęczała w duszy jak struna przerwana.
Wreszcie skrzypnęły drzwi od sieni. Do ogródka weszła Paulisia.
Między innemi myślami przychodziła Michałowi i ta do głowy, że Paulisia prawdopodobnie chce zmienić szaty swoje, aby w tak uroczystéj chwili wydać się jak najpiękniejszą. Teraz przekonał się, że Paulisia nietylko w toalecie swojéj nic nie poprawiła, ale nawet tu i ówdzie były ślady większego jeszcze zaniedbania. Być może, że Paulisia chciała się Michałowi okazać taką, jaką jest codziennie, a być także może, iż jéj zwierciadło powiedziało, że właśnie w tym codziennym, nieco zaniedbanym ubiorze jest jéj najbardziéj do twarzy! I w saméj rzeczy, najwybredniejszy artysta nie byłby jéj inaczéj ubrał do portretu.
Dziwném więc wydało się Michałowi tak długie oczekiwanie. Postanowił na to być zimnym i obojętnym.
— Zliczyłem już wszystkie astry i słoneczniki — wiem nawet ile ziarnek jest w każdym słoneczniku! zagadnął obojętnie.
— To bardzo dobrze, odparła żywo Paulina, nauczyłeś się Michasiu rachować!... A ojcunio nieraz mi mówi, że wiele jest rzeczy, Z któremi w życiu trzeba się rachować!
I roześmiała się figlarnie, a uszczknąwszy żółtą astrę, pogroziła kuzynkowi.