Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/66

Ta strona została przepisana.

— Cóż ty straszny sędzio! rzekła po chwili z uśmiechem Paulina, czemuż daléj nie indagujesz mnie?
— Nie wiem dla czego, odparł chłodno Michał, ale zdaje mi się, że mi to już wystarczyć może.
Paulina uśmiechnęła się, chwyciła go za rękę, a patrząc mu tkliwie w oczy, rzekła:
— Dobrze, że daléj nie pytasz — bo to byłoby okropnie! Nie gdybyś mi nie darował, żeś tak długo czekał na mnie!
Michał spojrzał na nią ciekawie, ale zapytania żadnego nie uczynił, Paulina uznała za rzecz stósowną kapitulować nieco ze swojéj strony, bo jéj żal było biednego Michała. Rzekła więc po chwili:
— Przyszły do mnie dwie sieroty, z których jednéj jestem chrzestną matką. Potrzeba było je czém zaopatrzyć!
Na czole Michała rozeszły się dwa fałdy. Brwi jednak zostały jeszcze do góry podniesione.
Serce ludzkie jest wielkim egoistą, gdy o jego własny interes chodzi. Toż i Michał nie mógł jeszcze zupełnie twarzy swojéj wypogodzić. Troskliwość Pauliny dla biednych sierot powinna była gniew jego rozbroić. Tak jednak nie było. Została mu w duszy jakaś cierpkość, jakieś rozstrojenie. Może to było niedobre przeczucie, które w najjaśniejszéj chwili szczęścia napada duszę człowieka?...
Przypomniał sobie prócz tego niedawne swoje postanowienie. Miał on swój afekt trzymać na uwięzi i czekać póki Paulisia sama nie rozdmucha téj iskry niebieskiéj. Winien to był, według swego zdania, bolesnemu przypomnieniu o nieszczęśliwéj Rzeczypospolitéj, o któréj tyle pięknych rzeczy powiedział stary Poraj.
Bądź co bądź, Michał postanowił być nieco obojętniejszym i czekać inicyatywy ze strony Pauliny.
Paulina, uderzona jakimś kwaśnym humorem swego kuzynka, postanowiła uczynić to samo.
Szli więc niejakiś czas w milczeniu oboje. Paulina zerwała astrę i rzekła:
— Biedny kwiatek! Podobał mi się i za to musi uschnąć w moim ręku!... Czy to tak zawsze bywa w życiu?
— Nie było się zbliżać do niego — nie było na niego patrzyć