otwiera szeroko pierś i wygrzewa się hultaj na bożém słonku. Ale gdy spostrzeże, że ziarna dojrzewają, że już są słodkie, wtedy niecnota zamyka szczelnie pierś swoją i nikomu nie okazuje, co tam w niéj jest!... Wróbel i pliszka mają wiele roboty, nim się tam dostaną!
— Więc tylko w piersi zamkniętéj jest słodycz dojrzała! wyszepnął Michał i westchnął.
— Ale pliszka świegotliwa znajdzie zawsze drogę do niéj! dodała półgłosem Paulina.
Znowu nastąpiło milczenie. Żadne nie chciało z pola ustąpić. Upór był po obu stronach heroiczny.
Wreszcie zbliżyli się oboje do altanki brzozowéj. Altanka była fatalna dla wszelkich heroicznych postanowień. Mieściła ona w sobie wiele pokusy. Najprzód miała ławeczkę nader krótką. Siedzące dwie osoby nie mogły zbyt oddalać się od siebie. Prócz tego artysta wioskowy, budując tę altankę, wyposażył ją w rozmaite ornamenta, które działając na wyobraźnię, przyczyniały się wielce do pokusy. I tak w samym środku lewéj ściany wyłożone było z gałęzi brzozowych olbrzymie serce, na wskróś straszną dzidą przeszyte. Po drugiéj stronie wyobrażone były dwa gołąbki dzióbkami do siebie zwrócone.
Oparł się jednak dzielnie wszelkim tym pokusom Michał. Widząc daleki krajobraz przed sobą, wskazał ręką i rzekł:
— Patrz Paulisiu! Jak tam przecudnie snuje się ta sina wstążka, ubarwiona różowemi brzegami! Jak to prześlicznie wygląda — zdaleka! Dziś rano widziałem to wszystko zbliska! Brudne, poszarpane urwiska i nic więcéj!... Mój Boże! Tak się rzecz ma z naszemi marzeniami! Gdym był za Wisłą, marzyłem słodko, marzyłem cudnie, a dzisiaj jakiż chłód owionął duszę moją?
— Że chłód owionął duszę twoją, to prawda! odparła Paulina i zamilkła.
Nie przeczuwał biedny Michał, że to miała być najsłabsza dla niego chwila. W tém milczeniu gotowała się stanowcza dla niego odpowiedź. Jeszcze mu tam zgryźliwe serce jego coś szeptało, gdy nagle spostrzegł, że Paulina twarz od niego odwróciła. Poszedł oczyma za tą twarzą, spojrzał jéj w oczy i obaczył tam — łzy!
Uczuł dziwne wyrzuty sumienia. Zmieniła się nagle cała istota
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/68
Ta strona została przepisana.