ciągały ręce, starsze kobiety okazywały swoje niemowlęta, prosząc jałmużny.
Zapewne litością zdjęty jeden z podróżnych zaczął coś dłużéj rozmawiać z najstarszą kobietą, która we dwoje zgięta opierała się na dużym kiju. Zapewnie pytał ją o wnuki, o jéj koleje losu i przytem jakąś pomoc przyobiecywał. Stara bowiem cyganka często schylała się do nóg jego, jakby mu dziękowała. Wreszcie zaciął woźnica konie i wózek pomknął daléj.
Widok ten sam w sobie był piękny, malowniczy. Oboje patrzyli w milczeniu na tę drożynę nad potokiem, gdzie się roiły te dzikie postacie. Paulina i Michał zamarzyli sobie, bo wszystko to, co jest piękném w naturze, budzi w duszy również piękne i przyjemne uczucia. Tych uczuć słuchali w milczeniu czas niejaki, gdy zmieniony widok cyganów zwrócił znowu uwagę na siebie. Jakaś starsza kobieta została przy kociołku z trojgiem dzieci do usługi, a reszta bandy rozbiegła się po wszystkich ścieżkach. Szli oni pewnie po zdobycz, a prawdopodobnie po jałmużnę do chat i dworków.
Paulina i Michał odprowadzali wzrokiem każdego cygana, zanim nie zniknął za cieniem drzew nadbrzeżnych.
— Zapewne rozchodzą się teraz za jałmużną, ozwała się Paulina — trzeba może im co przygotować, bo niezawodnie przyjdą. A z cyganami trzeba być zawsze w zgodzie, bo odmawiać im czego niebezpieczno. Zresztą biedni są ludziska, idą z miejsca na miejsce! Biedni oni, nie wiedzą co to ojczyzna!
Zasmucił się konfederat, bo ostatnie słowo przypomniało mu że i generalicya polska musiała kraj swój opuścić, jakoby w domu dla Polaka już nie było ojczyzny!...
Zadumał się i zaczął w myśli snuć wątek najsmutniejszych przypuszczeń, gdy nagle Paulina wzięła go za rękę, a wskazując na dolny płot ogródka, rzekła z pewną trwogą:
— Patrz, patrz! cyganka!
Michał przytulił Paulisię do siebie, ucałował jej rękę i rzekł z uśmiechem:
— Nie lękaj się, niech przyjdzie! Zapytam ją o naszą przyszłość!
Cyganka przelazła przez płot dosyć zręcznie, chociaż była zgarbiona we dwoje i opierając się na kiju, skierowała kroki swoje wprost ku altanie. Zapewne zdaleka dojrzała siedzących w altanie.
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/70
Ta strona została przepisana.