Za kilka dni stary odźwierny przybiegł jak mógł najprędzej do Poraja z wiadomością, że do dworku zbliża się jakaś żółta kolasa, ciągniona przez cztéry siwki. Dwóch hajduków jedzie konno przy kolasie. Widać, że pan jakiś nie lada.
Poraj siedział właśnie nad pismem: „O naprawie Rzeczypospolitéj,“ gdy stary Grzegorz tę wiadomość mu przyniósł. Odłożył pióro i zamyślił się. Po chwili wstał od biórka, poprawił pasa u żupana, przygładził łysinę i rzekł:
— Wiem już co za gość jedzie do mnie. Siwki i żółta kolasa to nikt inny, jak tylko Starościc. Ma mieć przy sobie jakiegoś gościa z Warszawy. Coś się tu święci, bo inaczéj trudno mi wytłumaczyć sobie ten szczególny afekt Starościca dla mojéj ubogiéj strzechy. Ale to mniejsza o to. Regały nie złowią mnie w sieć swoją — a tymczasem otworzyć bramkę i gościnnie przyjąć obu.
Gdy stary Grzegorz do bramki pośpieszył, aby ją dla przybywających gości na ościerz otworzyć, zawołał Poraj Paulisię i Małgorzatę, oświadczając im przybycie zapowiedzianych gości. Na prędce ułożono program traktamentu, na jaki stać było ubogi, górski dworek. Dzięki przezorności Pauliny i Małgorzaty była w szpiżarce szynka marynowanego dzika, sarnia łopatka, schab wieprzowy i tuzin kiełbas wędzonych. W apteczce były owoce suszone, śliwki
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/73
Ta strona została przepisana.
III.