Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/81

Ta strona została przepisana.

w mojéj pracy „o naprawie Rzeczypospolitéj“ opieram moje argumenta! Inaczéj bowiem nie dałaby się ta gnuśność pozorna wytłumaczyć! Wiem, że sprawa nasza ma wiele ukrytych adherentów!...
— Więc JMPan nietylko szablą, ale i piórem zabawiasz się w samotnych godzinach, podjął szybko Salezy.
Poraj poczerwieniał cały. Jakoś sam nie wiedząc o tém wygadał się ze swojém autorstwem. Stało się to w ferworze rozmowy. Widząc zatém, że już manuskrypt utajonym być nie może, odparł z należytą odwagą:
— Obowiązkiem szlachcica jest służyć zawsze Rzeczypospolitej. Służyłem szablą, gdy była pora potemu. Wróciwszy pod strzechę, zbieram myśli moje i doświadczenia i wylewam na papier. Nie znajdziesz tam wprawdzie stylu i retoryki, ale będą myśli zdrowe, bo wyjąłem je z samego jądra narodu. I radbym, aby te myśli moje mogły dojść panów radzących.
— Co JMPan mówisz! Samego króla! wpadł z rozjaśnioną twarzą Salezy.
— Tak jest, samego króla, powtórzył Starościc — a to, przy twoich stosunkach Salezy...
Twarz Poraja rozpromieniła się nagle, jakby ją oświeciło słowo lipcowe. Oczy jego zaszły łzami. Wyciągnął rękę do Salezego, ścisnął go silnie i rzekł z wielkiém wzruszeniem:
— Klnę się na Boga żywego! Niech On z wysokiego nieba czyta w sercu mojém, że ani pycha, ani próżność żadna nie podały mi pióra do ręki!... Wszystko to, co robiłem, robiłem najprzód dla Boga, a potém powiedziałem sobie: „Omnia ad majorem Rei publicae gloriam“... I gdybym był szczęśliwy, że myśli moje względem ratunku i naprawy Rzeczypospolitéj mogły dojść aż przed oczy samego króla, o którym, jak inni mówią, bynajmniéj jeszcze nadziei nie tracę... wtedy byłbym pewny, że z popiołów ofiar naszych urodziłby się nowy fenix naszéj Rzeczypospolitéj, a ja wtedy z roskoszą ległbym do grobu, powiedziawszy sobie: Szczęśliwy umieram, bo oczy moje oglądały to, czego pragnęły!...
Rzekłszy to Poraj, rozkrzyżował ręce i wzniósł oczy swoje do nieba. Pierś jego podniosła się wysoko, a po zmarszczonéj twarzy spływały łzy obficie. Podobnym był w tej chwili do tych wielkich, wzniosłych postaci pierwszych wieków chrześciaństwa, którzy z ró-