bie, że nawet w kościele, w kaplicy Oświecimów, gdy od książki oczy oderwała, spotkała się z przeszywającym wzrokiem nieznajomego, który tuż przed nią stał o filar oparty. Co większa, przypomniała sobie także, że kilka dni po tém zdarzeniu miała jakieś dziwne sny niespokojne, w których widziała przed sobą owe przeszywające oczy nieznajomego!
Cóż więc było dziwnego, że obaczywszy go teraz nagle przed sobą, zarumieniła się i stała chwilę w milczeniu, piękna jak zorza poranna!... Należało jednak wyprzeć się jak najprędzéj tego przypomnienia. Z poważnym ukłonem rzekła:
— JMPana Starościca przypominam sobie, ale bardzo niewyraźnie. Towarzysz JPana Starościca, jakkolwiek po raz pierwszy widziany, niemniéj mile witany jest w domku ojca mego.
— Serce kobiety, to symbol niewdzięczności! odparł Starościc z uśmiechem, przyzwyczajeni jesteśmy obsypywać ciągle tego niewdzięcznika dowodami afektów naszych! Wczorajsza ofiara już się zapomina — dzisiaj nowych ofiar, nowych mąk potrzeba!
— I kto wié, kto przy tém lepiéj wychodzi? wtrącił z grzecznym ukłonem Salezy — czy niewdzięczni, którzy o wczorajszych ofiarach zapominają, czy ci, którzy z każdym dniem swoje ofiary i dowody afektu ponawiać muszą?...
— Bardzo słusznie zauważył mój towarzysz, podjął Starościc, ale według mojéj opinii korzyść jest po obu stronach.
Uśmiechnęła się na to Paulina i odparła:
— Do górskiego dziecięcia, które prócz gór polskich i nieba bożego nie więcéj może nie widziało, używacie panowie języka wielkoświatowego, w którym ćwiczą się mieszkańcy Warszawy! Ponieważ jednak, jak z opowiadania słyszałam, panowie tam kobiecie pierwsze miejsce dajecie, to biorę w posiadanie ten przywilej i przecinam na czas niejaki sprzeczkę w téj mierze. Ważne, choć nie tak górne mam do tego powody. Oto jako gospodyni domu, chciałabym, aby zastawiony dla gości posiłek niezbyt długo na nich czekał.
Rzekłszy to, podała z wdziękiem ramię Starościcowi. Uczyniła to z taką swobodą, jakby zrodzona na warszawskich salonach.
— Otóż widzicie panowie, ozwał się Poraj, jaką opiekę zesłał mi Bóg dobry na ziemię. Zapuściwszy się w powody naszych
Strona:Zachariasiewicz - Marek Poraj.djvu/85
Ta strona została przepisana.