Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/101

Ta strona została przepisana.

zacząwszy od podwoi króla, aż do najmniejszego dygnitarza i aplikującego przy nim niezamożnego szlachcica, pocieszającego się myślą zostania marszałkiem!
Czyż wszystku już przed nią zobojętniało, zwiędło i uschło? Czyż najpiękniejsze chwile życia już za sobą zostawiła? Czyż mogły te chwile wyrównać dzisiejszym, pełnym rozkoszy, nadziei, rozrywek i szału? Czy tajemne cierpienia zazdrości i nieustannej rywalizacyi z również szczęśliwemi kobietami wyczerpały jej siły i zamroziły serce?
j Jakkolwiek wojewodzic wyraźnie swój afekt jej skazuje, niepodobna jednak nie widzieć kunsztownych usiłowań kasztelanki, która go widocznie przyciąga do siebie. Niepodobna także czasem nie widzieć, że kasztelanka często jest rozpromieniona i wojewodzic również z rozpromienionem okiem z nią rozmawia! Czyż taka walka między nadzieją a rezygnacyą, między walką w światowem znaczeniu wygraną, a jeszcze większą, bo haniebną przegraną, nie może w końcu uczynić człowieka obojętnym na wszystko, co przed nim jeszcze być może?
Tak wyglądała w tej chwili Krystyna. Zdawało się, że przed nią już nic niema takiego, coby ją zająć mogło. Może z nałogu, a może z potrzeby zatrudnienia czemś duszy cofnęła się wspomnieniami w odległe momenty życia, które jeszcze, bodaj jak drzewo spróchniałe, świeciły się w pomroku życia na tle pa-