Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/105

Ta strona została przepisana.

swego faworyta i że Rzeczpospolita rzeczywiście go wybrała!...
Krzysia miała wtedy lat siedmnaście. Wzięli ją krewni do siebie, a zaledwie skończyła żałobę, przyjechał do niej bogatą karetą jegomość pan starosta łomżyński, pan wielki i karmazyn. Starosta miał z górą lat sześćdziesiąt, był wielki impetyk i lubił zalewać się węgrzynem. Miał zwady ze wszystkimi, z nikim nie żył w zgodzie.
Krewni powiedzieli jej, że Pan Bóg szczęście jej zsyła, że wszyscy zazdrościć jej będą... ale Krzysia tym razem nie słuchała ich rady i po wielu umartwieniach z krewnymi, odmówiła wreszcie panu staroście...
Do biednej sieroty, której krewni chciwi byt dla domu zaszczytów, fortuny i koligacyi, zjeżdżali się z różnych stron, za ich namową, bogaci ludzie herbów niepoślednich, rumiani starcy i wybladli rozkosznicy, dla których młoda, piękna Krystyna miała być lekarstwem, ożywiającem ich siły stargane w brzydkich przygodach życia. Krewni napierali, zaklinali, grozili starem panieństwem i pośmiewiskiem świata. Krystyna wylała wiele łez gorzkich, bardzo gorzkich, płakała dzień i noc, ale nikomu nie chciała oddać ręki bez serca!...
Po tych smutnych, nastąpiły jaśniejsze obrazy wspomnień. Nadciągnął kulig zapustny. W kilkanaście sanek przybyła drużyna do dworu. Bawiono się,