Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/107

Ta strona została przepisana.

na szerokim świecie... Ale jakże się mocno zdziwiła, gdy w codziennych kontuszach ujrzała na stopniach ołtarza dziesięciu młodych mężczyzn z bukietami, a żadnej koło nich nie było kobiety... Patrzała długo i przeżegnała się, czy jej nie mami zły duch...
Młodzi mężczyźni wstali od ołtarza. Jeden z nich, śniadej twarzy i czarnych oczu, zbliżył się do niej, a na jej zapytanie odpowiedział, że brali ślub z ukochaną, biedną Polską, która, jak opuszczona oblubienica, wyciąga ramiona, szukając wiarołomnego... Odpowiedział jej, że tej opuszczonej oblubienicy przysięgli miłość i wierność, że oddali jej życie, aż do ostatniej kropli krwi serdecznej!...
Gdy Krystyna w wspomnieniach swoich do tego obrazu doszła, wszedł do komnaty służący i z twarzą zakłopotaną oznajmił, że jakiś nieznajomy chce z nią koniecznie mówić. Człowiek ten powiada, że przychodzi w bardzo ważnej sprawie i dlatego prosi, aby mu wolno było zatrzymać na twarzy — maskę. Zapewne lęka się szpiegów moskiewskich...
Krystyna zerwała się szybko z krzesła. Twarz jej poczerwieniała, a potem zbladła, jak kreda. Pomyślawszy, usiadła w fotelu i rzekła:
— Niech wnijdzie!

XVII

Kilka chwil upłynęło, zanim pojawił się zapowiedziany nieznajomy człowiek w masce.