Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Krystyna przez ten czas oddychała pełną piersią, a zdawało się, że jej jeszcze brak było powietrza. Na jej twarzy koleją mieniła się bladość z rumieńcem. Ciemnoszafirowe oczy błyszczały jasno utkwione we drzwi, przez które miał wejść ów zagadkowy przybysz. Drobne jej ręce leżały bezwładnie na kolanach. Anastazya odłożyła taśmę na bok, przeżegnawszy się, szeptała cicho modlitwę do Najśw. Panny z Jasnej Góry, która tuż nad nią unosiła się w obłokach nad bronioną mężnie Częstochową...
Wreszcie otworzyły się drzwi i do komnaty wszedł mężczyzna, czarnym płaszczem osłoniony, z maską na twarzy.
Krystyna szybko powstała z krzesła. Oparła się jedną ręką o poręcz, jakby siłom swoim nie dowierzarzała i mocno błyszczące oczy zwróciła na gościa.
Był on średniego wzrostu i barki miał nieco pochylone do ziemi. Szeroki płaszcz z kilkoma pelerynami i aksamitnym, wysoko na uszy zachodzącym kołnierzem zakrywał całą jego figurę i nie pozwalał dojrzeć dobrze właściwej jego postaci. Zwykła maska, bez żadnego oszpecenia, jakiej zazwyczaj używa się na maskaradach, aby tylko nie być poznanym, zakrywała cała twarz, aż poniżej brody. W ręku trzymał kapelusz z szerokiemi kresami.
Anastazya z pierwszego przestrachu przyszła nieco do siebie, przekonawszy się, że człowiek w masce nie miał za pasem ani sztyletu, ani pistoletów, ani