Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/109

Ta strona została przepisana.

nawet dużego noża, z jakim zazwyczaj wyobrażała sobie rozbójników. Odetchnęła wolniej, ale mimo to posunęła się bliżej do obrazu i podała się w duchu w opiekę Najświętszej Panny Maryi.
Z większem daleko wzruszeniem umysłu patrzała Krystyna na nieznajomego. Szybko obiegła okiem całą jego postać, zatrzymała się kilka chwil na ciemnych włosach i bezwładnie prawie usiadła na krześle.
Człowiek w masce stał przez cały ten czas prawie nieruchomie przy drzwiach. Oczy jego gorzały silnym ogniem w otworach maski. Utkwione były w Krystynę i ani na chwilę nie odwrciły się od niej.
— Sprawa wasza jest zapewne bardzo ważną — ozwała się głosem urywanym Krystyna — jeźli w ten sposób i o tej porze przychodzicie do mnie! Słucham więc was z całą uwagą.
Człowiek w masce odetchnął, jakby mu pod maską tchu zabrakło i odparł głosem widocznie zmienionym:
Sprawa moja jest ważną — a byłaby jeszcze ważniejszą, gdybym mógł z wami, moja pani, sam na sam rozmawiać!
— To być w żaden sposób nie może! — odparła Krystyna, na której głos nieznajomego wywarł pewne nieprzyjemne wrażenie. Oczy jej nieco przygasły, twarz przybrała więcej spokoju.