Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Człowiek w masce wypadł za drzwi. Za kilka chwil słychać było w dali turkocące koła powozu i tętent konia, pędzącego owałem. Zdawało się, że tętent konia z turkotem kół idzie w zawody...

XVIII

Po odejściu człowieka w masce, panowało w komnacie długie milczenie.
Krystyna siedziała w krześle z głową o poręcz opartą. Na jej twarzy płonął gorączkowy rumieniec. Przymknęła oczy, jakby ją to wszystko raziło, co widziała w komnacie. Chciała być sama ze swemi myślami, które jej pulsy przyśpieszały, jej pierś do głębokiego oddechu wzdymały. Ręce opadły i leżały bezwładnie na poręczy krzesła.
Anastazya jeszcze nie mogła przyjść do siebie z osłupienia. Widziała i słyszała rzeczy, których pojąć nie mogła. Napróżno siliła się odgadnąć coś z tego, ale wszystko było ciemne i niezrozumiałe. Zdawało się jej, że to wszystko było snem, że niepodobna było, aby się na jawie stało. Ów człowiek w czarnym płaszczu, z maską na twarzy... jego głos widocznie zmieniony, jakby na jakiej maskaradzie... słowa ciemne i zagadkowe... wszystko to było raczej podobne do jakiegoś snu złowrogiego, który przemknął się przed jej sennemi oczyma!...