Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Anastazya pokręciła głową, jakby się z tem wszystkiem nie zgadzała. Przyzwyczajona jednak do uległości dla swojej wychowanki, wstała z krzesła, przeżegnała się i odmawiając głośno „Zdrowaś Marya“, odeszła przez drzwi boczne.
W tej chwili słychać było turkot karety i otwieranie bramy. Starościna z panem Januszem wracali od wojewody.

XIX

Krystyna nie uporządkowała jeszcze włosów swoich, które przez ciągłe opieranie się o poręcz krzesła z grubego węzła wymykać się zaczęły, gdy do komnaty weszła starościna z rozpromienionemi oczyma.
— Jeszcze nie śpisz? — zapytała na wstępie, całując jej czoło z lekka w powietrzu. — Już dawno po północy, a ty nie śpisz? Rozumiem cię, czekałaś na raport. I ja na twojem miejscu byłabym całą noc nie spała!... Otóż słuchaj!
— Czy stryjenka chce mnie tem opowiadaniem do snu ukołysać? — wtrąciła Krystyna z uśmiechem żartobliwym.
— Niedobra! Brzydka! — odparła starościna, uderzając ją lekko wachlarzem. — Toż taka nagroda za to, żem się wypociła przez cały wieczór i wojewodzica różnemi sposobami przy sobie pięć godzin trzymała?