Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Winszuję stryjence zdobyczy! Zwierz gruby, toż zasługa niemała!
Starościna spojrzała przelotnie w zwierciadło, westchnęła lekko i odparła z pieszczotą:
— Cóż ty mówisz, kapryśnico moja? Czy sądzisz, że resztki moich wdzięków i mojej sztuki — tu spojrzała znowu z ukosa w źwierciadło — resztki mojej sztuki podobania się na to użyłam, aby wojewodzica w swoje sieci zaplątać? Tak sądzisz, niedobre dziecko?... Dawniej umiałam to lepiej od ciebie! Pamiętam, kasztelanica krakowskiego wodziłam przez cały rok na jedwabnym pasku! A był taki uniżony, taki skromny, jak baranek!... I dzisiaj jeszcze... gdybyś widziała wojewodzica w moich obrotach...
Zbliżyła się do źwierciadła i z widocznem upodobaniem zmierzyła całą swoją postać, zacząwszy od olbrzymiej, pudrowanej fryzury, a skończywszy na drobnym trzewiczku z korkiem czterocalowym.
Krystyna była jeszcze pod wrażeniem ostatniego zdarzenia. Mimo to nie mogła powściągnąć się od ironicznej nieco uwagi, którą jednak starała się osłodzić łagodnym uśmiechem:
— Wierzę, że stryjenka mogłaś to uczynić. Kunsztowna fryzura, suknia jedwabna i ten trzewiczek tak zalotny...
— Wyobraź sobie, co tem uczynić można było przed laty... tak przed kilku...