Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Prócz tego spotkało go jeszcze na owym wieczorze nieprzewidziane nieszczęście. Doniósł mu jakiś życzliwy przyjaciel — a takich życzliwych jest wielu — że pani kasztelanowa miała przed swoją przyjaciółką wyrzucać mu niejednolitość rodu. Jakaś tam gałęź jego rodu zubożała, czego oczywiście nikomu się nie przebacza. Z tej gałęzi odłamało się kilka gałązek, które musiały dla chleba służyć. Rzucało to na lustr domu cień nader smutnej natury... Najgorszem było to, że to wszystko było prawdą. Aby więc stanowisko swoje uratować, postanowił pan Janusz w duchu szukać w stosunkach towarzyskich jak najświetniejszych relacyj, a szlachtę średnią i ubogą zupełnie od siebie odepchnąć. Nie chciał bowiem, aby go posądzano, że jest im równy, coby mu w zamysłach dzisiejszych wiele szkodzić mogło. Wiedział dobrze, że kasztelanowa była w tym względzie nieubłaganą...
Zaczął więc puryfikacyę wszystkich swoich stosunków. Obliczył sobie naprzód wszystkie znakomite domy i rody, których relacye dodawały mu blasku. Potem przeszedł w pamięci wszystkich równych sobie, których stosunki bynajmniej mu nie ubliżały. Najsmutniej wyszli ci wszyscy, dla których z różnych względów zniżał się, a którzy, ująwszy go raz za rękę, trzymali się tej ręki, jak pijawki. Wszyscy ci mieli od jutra odpaść od niego, jak odpada suche błoto od obuwia, gdy noga o ziemię uderzamy.