Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/129

Ta strona została przepisana.

rego stał się winnym jegomość pan Kaszubski, obywatel ziemi bełzkiej!
Tymczasem tłusty szlachcic próbował cięcia choćby lekkiego, ale szragi stołu stały zawsze na przeszkodzie.
— Waszmość schowałeś się, jak do fortecy — rzekł po chwili, rezygnując ze szturmu — ale zaczekaj, rybko! Gdy fortecy wziąć nie można, to następuje oblężenie. Będę tu siedział, aż waszmość do krupniku wyjdziesz.
I z widoczną determinacyą usiadł szlachcic na kupie słomy, trzymając szablę w ręku. A byłby może cały dzień tak siedział, gdyby ojciec gospodni nie był głośno oznajmił, że piwo ze serem już jest zagrzane.
Słowa te zmieniły nagle całą scenę. Pan Bartłomiej, który butem groził swemu sąsiadowi, że pozwolił sobie nad jego szarawarami jakiejś humorystycznej uwagi, zapomniał o szarawarach i w jednym bucie pobiegł z kuflem do kociołka, z którego rozdawano ciepłe śniadanie. A gdy z kuflem napowrót na swoje legowisko powrócił, nietylko sąsiadowi swemu nic nie mówił, ale nawet zachwalał mu grzane piwo i twaróg oraz zachęcał do śniadania.
Pod oknem był spór dosyć żywy pomiędzy starym szlachcicem a młodym wyrostkiem. Stary szlachcic bowiem, obudziwszy się rano, ujrzał, że wyrostek był do niego plecyma obrócony, w czem dojrzał