Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/139

Ta strona została przepisana.
XXIII

Była godzina jedenasta. Jegomość pan Janusz Korwin siedział przy śniadaniu w towarzystwie starościny i Krystyny. Starościna była w złotym humorze, a Krystyna zamyślona.
Janusz kończył właśnie długą perorę o stosunkach niekorzystnych dla domu. Był tego zdania, że każdy znakomitszy dom powinien się szanować; oddalać od siebie wszystko, co mu ujmę czyni. Dalej rozwijając swoje zdanie, demonstrował dobitnie, że przedewszystkiem trzeba zerwać ze wszystkimi tymi, którzy niżej od nich stoją w życiu towarzyskiem, a starannie unikać nowych znajomości, które do pańskiej klamki tak rade się przyczepiać! Zdanie to poparł różnemi przykładami.
Między innemi wyrzucał Krystynie, że ujmującą grzecznością przyciąga do siebie ludzi nieświetnej kondycyi, jak się to stało u państwa Kossakowskich, gdzie jakiś nizki urzędnik z kancelaryi królewskiej rozpoczął z nią rozmowę, która dosyć długo trwała. Był on tego zdania, że podobnych ludzi do siebie przypuszczać nie trzeba.
Krystyna słuchała brata spokojnie, a nawet z widocznem roztargnieniem.
W tej chwili wszedł służący i oznajmił Januszowi, że jakiś szlachcic chce z nim mówić.