Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/143

Ta strona została przepisana.

ski szlachcic daleko pompatyczniej, niż cesarz rzymski w czerwonym płaszczu...
Ale w tej chwili wszystko się zmieniło. Górski szlachcic w pomiętym kontuszu zmalał na ulicach stolicy, a na pokojach jegomości pana Korwina wyglądał, jak zubożały człowiek, który przychodzi wyciągnąć rękę po jałmużnę.
Za takiego miał go także jegomość pan Janusz Korwin. Usta jego wydęły się dumą, gdy patrzał na Szuckiego. Chciał zaraz odrazu przygnieść buńczuczny kark biednego szlachcica i ozwał się zwolna, cedząc słowa:
— Zapewne waść przychodzisz z supliką o wsparcie upadłego kleynotu... W tych czasach to rzecz nierzadka...
Szucki podniósł głowę do góry, spojrzał śmiałem okiem w twarz mówiącego i odparł:
— Znam tylko jeden kleynot, który podupadł, mości panie Korwinie, a tym kleynotem podupadłym jest Rzeczpospolita, bo ci, którzy nią rządzą, wyciągają do obcych rękę po jałmużnę! Oni to są żebracy, oni to chodzą z żebraczą torbą po obcych panach, zamiast w domu uczciwie, jak Bóg przykazał, pracować na zagonie!...
Jegomość pan Janusz Korwin nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Ckliwo mu się zrobiło, bo wiedział już, kogo ma przed sobą.
— Waszmość — ozwał się po chwili — nale-