Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Tak jest — odparł żywo Szucki — to moja zagroda ojczysta — żaden majątek fartuszkowy!
Pan Janusz uśmiechnął się na te słowa. Pomilczał chwilę i ozwał się znowu:
— Zapewne chcesz się waszmość tej zagrody ojczystej pozbyć. Zdanie, jakie waszmość masz co do sprawy publicznej, zawsze coś kosztuje, przynajmniej tyle, że się nie siedzi w domu. Dlatego sądzę, że chcesz waszmość oferować mi sprzedaż tej drogiej, ojczystej zagrody, którą się traci, broniąc całości Rzeczypospolitej... Czyby nie lepiej było, gdyby sprawy publiczne zostawić tym, którzy mają z co o tych sprawach mieć pieczę, niż rwać się na pens krwi i majątku?
Szucki połknął znowu kilka słów, odetchnął całą szeroką piersią i odparł:
— Aby między nami, mości panie Korwinie, nie przyszło do zwady, to chciej waszmość wysłuchać mnie pierwej, co chcę i w jakim celu tutaj przychodzę. Nie oferuję zagrody mojej na sprzedaż, ani o jałmużnę nie suplikuję.
— Więc słucham waszmości, tylko upraszam o zwięzłość i krótkość, gdyż sprawy ważniesjze powołują mnie gdzieindziej!
Na kilka chwil zapanowało milczenie. Szucki odetchnął głęboko, założył na krzyż ręce i rzekł:
— Przychodzę, mości panie Korwinie... aby