Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/149

Ta strona została przepisana.

{pk|od|tąd}}, iść sam jeden, póki łaskawy grób przed nim się nie otworzy i do siebie go nie przyjmie...
W takiem usposobieniu był Szucki, gdy z sieni tej kamienicy wychodził. Więcej, niż odmowa samej Krystyny, która gorzkie słowo byłaby może osłodziła anielskim uśmiechem, albo łzą perłową, przeraziła go bolesnym ciosem smutna rzeczywistość, która w sposób nieubłagany powiedziała mu, jaka przestrzeń nieprzebyta oddziela go od marzeń!
W obozowych rojeniach swoich widział on przed sobą tylko kobietę, jak anioł dobrą, która łzawem okiem patrzała za nim, gdy wyjeżdżał na koniu z szablą przy boku, aby dotrzymać ślubu ukochanej Ojczyźnie. W tej pozycyi swojej widział się równym wszystkim, a może nawet i wyższym od niejednego potomka hetmanów, który w gnuśnej bezczynności został w domu przy smacznej pieczeni, podczas gdy głos Ojczyzny o ratunek wołał...
Dzisiaj zmieniły się rzeczy. Obrona Ojczyzny nie przyniosła pożądanego skutku, a ci, którzy wygodnie w domu pozostali, rzucili kalumnię na obrońców niepodległości, że oni to stali się powodem wszystkiego nieszczęścia.
To więc, co go niejako wobec siebie samego czyniło bohaterem, upadło zupełnie na ulicach stolicy, a on stał się tutaj tylko ubogim górskim szlachcicem na małym folwarczku, który mu nawet pszenicy na wielkanocną paschę nie urodzi. Stał się małym,