Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/150

Ta strona została przepisana.

drobnym człowiekiem, o którym myślano, że po jałmużnę przychodzi, jak żebrak!
A tam, gdzie on przyszedł, lśniło się złoto i srebro, bogate dywany zaściełały podłogi, służba w różnobarwnych kubrakach roiła się w antyszambrze, a pan domu pozwolił mu się widzieć w takiej samej pozyturze, w jakiej stał na konterfekcie ś-tej pamięci Maciej Korwin, król węgierski, policzony gwałtem do antenatów domu...
Na takiem tle, w tem otoczeniu nie widział nigdy w marzeniach swoich tej kobiety, którą chciał teraz ujrzeć! Jakże ona dziwnie odbijała teraz od tego tła dla oczu biednego szlachcica, który prócz szabli i kilkunastu zagonów, nic nie miał w tym rodzaju, coby jej wzamian dać mógł. Jakże on strasznie zmalał wobec niej teraz...
Pan Kasper miał słuszność, że to wszystko przewidział. Wiedział, że samo otoczenie wysoko położonej kobiety, której mąż zasiąść może na krześle senatorskiem, sprawi na gorącym szlachcicu górskim tak zbawienną impresyę, że przeżegnawszy się krzyżem świętym, odejdzie spokojnie w góry, aby orki pod owies dokończyć.
I podobne wrażenie sprawiło to na biednym Szuckim. Myśl jednak jego, którą tyle lat w duszy pieścił, nie mogła tak łatwo oderwać się i zaginąć. Odrywała ona z sobą połowę życia, a odrywała nader boleśnie.