Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/16

Ta strona została przepisana.

w połowie drogi do stroju cudzoziemskiego. Dzisiaj jednak, przy posępnem powietrzu, wdział długie, mocno pofałdowane buty, które mu nadawały minę konfederata.
Ulice miasta były dosyć ciemne. Tu i owdzie tylko jasne światło, buchające z okien pierwszopiętrowych, oświecało je w sposób fantastyczny. Wraz ze światłem wydobywał się na ulicę gwar biesiadujących wesoło po za temi oknami, któremu towarzyszyły często dźwięki muzyki.
Ulicą wiło się mnóstwo ciemnych postaci. Czasami pojawiła się latarka i magicznem światłem oświecała najbliższych przechodniów. W miarę, jak się światło oddalało, przedłużały się olbrzymie ich cienie i zdawały się ścigać groźnym pośpiechem spokojnych mieszkańców, dążących do domów swoich.
Czasami od zamku królewskiego buchnęła jasna łuna. Kilku lub kilkunastu laufrów z płonącemi pochodniami pomknęło raźno naprzód przed oszkloną, na wszystkie strony kolebiącą się landarą, która zwolna toczyła się ku ulicy Senatorskiej. Wtedy idący Krakowskiem Przedmieściem mężczyzna o wąsach zawiesistych podnosił szybko rękę do czoła i zasłoniwszy od blasku oczy, patrzał chciwie na orszak ognisty, którego czerwone światło odbijało się w cichych, ciemnych falach Wisły...
Widma takie ogniste powtarzały się dosyć często. Wybiegały z bram królewskiego zamku, jak zło-