Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/164

Ta strona została przepisana.

lizywał, jakby już na nich czuł nektar węgierski, Szucki wyprostował piersi i włosy w tył zarzucił, jak to zwykł był czynić, nacierając z szablą w ręku na nieprzyjaciela. Twarz jego pokraśniała, a oczy świeciły się jasno. Widocznie urósł w górę, pierś jego szeroka wzdęła się wysoko — i jakoś nie czuł się już tak małym, jak przed chwilą wobec konterfektu w złotych ramach króla węgierskiego, rzeźbionych stołów i perskich kobierców...
— Tylko cierpliwości! Ś-tej pamięci jegomość pan Szczęsny Brzostowski... — zaczął palestrant, ale nie dokończył, bo właśnie w tej chwili, postawił ojciec gospodni na stole ciemny, omszały gąsior.

XXVI

W tym samym czasie, gdy Szucki, rozgrzany węgrzynem i słowami palestranta, z powodu nowego swego planu, najpiękniejsze nadzieje sobie roił, wszedł jegomość pan Janusz do komnaty starościny z czołem zmarszczonem, jakby jakieś niemiłe rzeczy miał jej do udzielenia...
Starościna w drogiem przebraniu siedziała właśnie z rancuską książką na sofie przed śpiącym Endynionem. W bocznem oknie spuszczona była zasłona z przezroczystej różowej tkaniny, przez którą przeciskało się różowe światło, ożywiające wyżółkłą twarz starościny.