Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Cóż tam, mości Januszu — zapytała z uśmiechem starościna — czy to wczorajszy wieczór tak ci czoło pofałdował?
— Być może, że wczorajszy wieczór — odparł Janusz — ale nie to, co się działo na pokojach wojewody...
— Cóż tam nowego biega waści po głowie?... Czy zaczynasz powątpiewać o swojej szczęśliwej gwiaździe?...
— Gwiazda naszego domu jest moją gwiazdą. Innej gwiazdy nie mam nad sobą.
— Czy co nam grozi? Wszak fortuna nasza ubezpieczona, a chociaż pod zaborem Austryi, to przecież wczoraj jegomość pan Seweryn Rzewuski mówił wiele o tym zaborze, z którego może dla nas dużo dobrego wyniknąć...
— Nie przeczę temu, i ja podzielam to zdanie. O fortunę naszą nie mam najmniejszej obawy. Chodzi mi o co innego.
— Doprawdy, nie wiem, coby cię w tej chwili, prócz faworu Atalii, tak bardzo niepokoić miało!
— Winniśmy dom nasz postawić tak wysoko, jak na to rodem i fortuną zasługuje.
— Nigdy nie miałam innej intencyi, a dowodem tego moje starania skopulowania was obojga...
— A jeźli jedno z nas innemi drogami iść zamyśla i wszystkie nasze plany krzyżuje?