Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Jak pięknym i cudnym był ten świat, dzisiaj tak smutny i nudny...
Dawniej z taką zazdrością patrzał na te chwile niby śpiący Endymion, starzec z kosą, trzymający zegar w objęciu, zapominał liczyć je, a stojący przy drzwiach Cerber nie pozwalał nikomu spłoszyć cudnych snów szczęścia i rozkoszy... Dzisiaj to wszystko zginęło dla niej, jak giną efemerydy przy zachodzie słońca.
Starościna westchnęła za temi chwilami. Znikły i zostawiły po sobie tylko żal i wspomnienia, jak wszystko, co umiera... Czy nie mogły stworzyć na całą przyszłość niewyczerpanego kapitału życia?... Nie! Bo one nie miały nigdy na celu przyszłości — były tylko obecnością: marnotrawstwem...
Widok rozgorączkowanej Krystyny sprawił chwilowo smutne wrażenie na umyśle starościny. Wkrótce jednak przerwała bolesną nić wspomnień, a odwód udających się planów ambitnych rozweselił jej duszę. Widziała, że pasmo jej roboty snuje się dobrze dalej, że świetnemu rodowi przybędzie nowego blasku. Ze wszystkich bowiem uczuć i namiętności, które ją dzisiaj haniebnie odbiegły, pozostała jej tylko duma i pycha.
Nadszedł obiad, Krystyna prawie nic nie jadła. Widoczne było jej wzruszenie i zaniepokojenie. Kilka razy miała ochotę wstać od stołu i wyjrzeć na ulicę. Każda głośniejsza rozmowa na ulicy elektryzo-