Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Tymczasem nadszedł wieczór, a starościna upominała Krystynę, że już czas zacząć się ubierać.
Słowa starościny zbudziły Krystynę ze snu słodkiego. Zdawało jej się, że pieściła jakiś dziwny, słodki sen i że zimna rzeczywistość przebudza ją. Spojrzała błagalnie na starościnę i rzekła z uśmiechem:
— Jeżeli wczoraj, jak mówisz, stryjenciu, nieobecnością moją odniosłam tak znakomity tryumf... czybym nie mogła również dzisiaj być nieobecią u pani kasztelanowej?
Starościna spojrzała wzrokiem znaczącym na Janusza, rozśmiała się filuternie i odparła:
— Nie, kochanie, dzisiaj pójdziesz ze mną. Tryumfów nie trzeba nadużywać. Kobieta, która z tryumfami swemi nie obchodzi się oszczędnie — przegrywa! To miej zawsze za zasadę życia.
— Jestem nawet dzisiaj trochę cierpiącą — błagała dalej Krystyna, a serce jej ściskało się z żalu.
— Dlatego pójdziesz z nami — mówiła dalej nieubłagana starościna — cóżby ludzie o tem powiedzieli? ludziom trzeba się zawsze przypominać, bo inaczej absentowanie się tłumaczą zaraz w sposób, kobiecie ubliżający.
Krystyna wzdrygnęła się, wstała szybko z krzesła, jakby ją coś ukłuło i rzekła:
— Dobrze, pójdę. Jak mam się ubrać?