Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Do izby wszedł mężczyzna w krótkim kontuszu o zawiesistych wąsach. Wszyscy spojrzeli ku niemu.
Był to ten sam mężczyzna, który przed chwilą szedł Krakowskiem Przedmieściem. Światło dopalającej się pochodni oświeciło całą jego postać i postawiło go tem samem na fasadzie całego obrazu. Mimowolnie ucichli wszyscy, przypatrując się przybyłemu.
Nowy gość mógł mieć około lat trzydziestu. Był wysmukły, lecz silnie zbudowany. Twarz miał śniadą, o gęstych, czarnych brwiach, z pod których strzelały ciemne, palące się oczy. Wyraz twarzy był łagodny, a nawet rzewny, tylko duże, czarne, na dół spuszczone wąsy nadawały mu coś namiętnego. Na głowie miał konfederatkę piaskowego koloru z czarnym barankiem.
Stanął pośrodku i chwile z uwagą patrzał dokoła, jakby kogoś szukał.
— Niezawodnie Zarembczyk! — szepnął stary szlachcic w cynamonowym kontuszu towarzyszom do ucha.
— Mylisz się waść! Dałbym bitego, że Puławczyk! — odparł zagadniony. — Za mało ma żołnierskiej rutyny na Zarembczyka.
— Pst! Może to regał przebrany wpadł do lisiej jamy! — ozwał się pierwszy, muskając się po wąsach.
— Za wiele ma swobody i odwagi w wejrze-