Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/21

Ta strona została przepisana.

niu — replikował towarzysz — regał zazwyczaj skrada się, jak kot!
Tymczasem nowy gość posunął się naprzód o kilka kroków, jakby kogoś dojrzał. Wszyscy rozstąpili się, zwracając za nim oczy. Jaki taki szeptał swoje uwagi o nim sąsiadowi do ucha.
Nieznajomy szedł śmiało utworzonym szpalerem naprzód, nie patrząc wcale na patrzących. W rogu izby ujrzał jakiegoś towarzysza o twarzy rumianej, który właśnie zagrzewał się miodkiem, zatopiony w rozmowie z sąsiadem.
— Kasprze! — zawołał nieznajomy i wyciągnął do rumianego ogorzałą rękę.
Rumiany towarzysz spojrzał na nowego gościa, ale niemógł przypomnieć sobie tej twarzy. Wziął kubek do ręki i jakby dla odświeżenia pamięci, pociągnął spory haust miodku. Potem znowu patrzał czas niejaki i znowu łyknął z kubka.
— Tam do kata! — zawołał, nalewając ze dzbanka świeży kubek — już mnie, jak widać, pamięć zawodzi! Napij się waść do mnie, a może tymczasem człowiekowi w pałce się rozjaśni... Dawniej, pamiętam, poznawałem towarzysza po cięciu pałasza, dzisiaj... do kroć sto tysięcy... może po hauście was poznam! Przeżegnaj się bracie i pal!
Nieznajomy chwycił za kubek i jednym haustem wypróżnił go do dna. Potem postawił go na stole z taką siłą, aż szklanki zabrzęczały. Brzęk ten zwró-