Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

cił uwagę całej drużyny. Tymczasem rumiany towarzysz wstał z ławy i krzyknął:
— Maryan Szucki! Pal cię dyable! A któżby się spodziewał, żeś się przywlókł z po za kordonu austryackiego!...
Obaj towarzysze uściskali się serdecznie. Pan Kasper długo trzymał Szuckiego w objęciach.
— A widzisz, widzisz — zawołał po chwili, ocierając połą oczy — co to dobry miodek może! Ciemno było mi w pałce, jak w rogu. Byłbym do Sądnego Dnia stał przed tobą z rozdziawioną gębą i nigdybym cię nie był poznał! Ale miodek, miodek, mospanie, remedium universale na wszystko! Widzisz, ja go piję teraz wiele, raz, aby wiele rzeczy zapomnieć, które duszę człowiekowi rozdzierają, a powtóre — aby sobie to przypomnieć, co człowiek za lepszych chwil życia ukochał!...
I znowu rzucił się pan Kasper na szyję Szuckiego i całował go aż do łez.
— I o czemże to, verbi causa, chcesz waść wspomnieć? — zapytał chudy palestrant w tabaczkowym żupanie.
— O czem? — podjął spłakany pan Kasper. — Alboż to dzisiaj nie radby człowiek o największem swojem utrapieniu zapomnieć? Radby zapomnieć o tem, że Rzeczpospolita, która ongi sięgała od morza do morza, dziś obkrojona na wszystkie boki, jak