Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Palestrant spokojnie wziął kubek do ręki i powoli haust za haustem wychylił do ostatniej kropli. Gorącej krwi towarzysze patrzyli na niego z zadziwieniem. Palestrant ani drgnął powieką, tylko spokojnie postawił kubek ma stole.
— Słuchajcie bracia — ozwał się po chwili, ocierając wąsy — słuchajcie spokojnie. Była zamożna i liczna rodzina w domu. Wszyscy żyli poprostu, jak Bóg przykazał. Tymczasem w domu wszczął się ogień. Zamiast wziąć się do ratunku, zaczęła rodzina kłócić się wewnątrz domu i wzajem zarzucała sobie podpalenie.
— Bo jużciż trzeba pierwiej podpalacza złapać, a potem związać i zarąbać! — krzyknął stary szlachcic o siwych wąsach.
— Ba — odparł palestrant — tymczasem budynek runie nad głowami! Czy nie widzicie, że już się ściany walą?...
— Ho, ho, ho! — ozwał się z głębi dziwny, tubalny głos z szerokich ust jakiegoś jegomości w czarnym falendyszu, którego nikt nie znał. — Ho, ho, ho! Podpalacza w domu nie znajdziecie! Głownię rzucono zzewnątrz. A wy, zamiast iść na podpalacza, skupiliście się koło głowni i rąbiecie w nią pałaszami, aż iskry o pułap uderzają!... Wyjść z domu, podpalacz jest zewnątrz! Wyjść razem i krzyknąć uni sono, jak dawniej bywało: Wara!
Głos ten nieznajomego sprawił w całej izbie dzi-