Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/27

Ta strona została przepisana.

rozkoszą, bo w mękach srogich widział nad sobą niebo otwarte, Boga i aniołów. Nie wiem, czy i twoje niebo jest takie rozkoszne, ale za to piersi wychudziłeś dyabelnie!... Łyknij miodku!
Pan Kasper podniósł kubek i uderzył nim w kubek towarzysza. Szucki milczał.
— Powiedz mi jednak, mój bracie — prawił dalej pan Kasper — cóż to za syrena tak cię wychudziła!
— Nie nazywaj jej syreną, drogi Kasprze — szybko przerwał Szucki — bo syrena to zimna zalotnica, a moja Krzysia to jak stróż anioł, który ze łzą patrzy na biednego człowieka, że jest taki słaby i ułomny!...
— Krzysia... Krzysia! — podjął pan Kasper, stawiając kubek na stole. — Krzysia? Co za Krzysia?
— Panna Krystyna z Korwinów — odparł Szucki i zwiesił głowę na piersi, jak winowajca.
— Krystyna z Korwinów! — krzyknął pan Kasper i zerwał się z ławy na równe nogi. — Krystyna, siostrzenica starościny przemyskiej, która ją chce wydać za wojewodzica, jak o tem mówi cała Warszawa!... Panna Krystyna, którą sam książę na balu u wojewodziny raczył pochwalić i swoim faworem zaszczycić... której brat rodzony, jegomość pan Janusz, stara się o rękę jejmość panny kasztelanki, urodzonej z Odrowążów... I tobie, biedny charłaku, ta panna do głowy wlazła?... O biedny Maryanie! Każ sobie O. Paulinowi nad głową przeczytać: Eripe me