Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Domine, weź swój węzełek pod pachę idź do swego folwarku w górach, abyś jeszcze przed zimą mógł co posiać!...
Rzekłszy to, pan Kasper usiadł z powagą na ławie, jak człowiek, który w tej chwili o wiele czuł się wyższym od swego towarzysza. Nawet rumiane policzki swoje wydął należycie, jak to zwykli czynić ludzie, ze swego rozumu pyszni.
Szucki, jak winowajca, siedział na ławie z głową na piersi spuszczoną. Pierś jego podnosiła się wysoko i zapadała znowu, wydając jakiś głuchy jęk bolesny. Twarz wyrażała smutek, graniczący z rozpaczą.
— Czemuż mnie żadna kula nie trafiła, gdy byłem w tańcu! — zawołał po chwili, chwytając się za czoło — o czemuż nie przebiła mi serca, gdzie mnie pali ogień nieugaszony!... — Czemuż nie roztrzaskała mi głowy, z której nie mogę jej wyrugować!
I znowu długi czas zapanowało milczenie. Wesoła drużyna oddaliła się od siedzących w kącie; ugrupowała się koło ciepłego komina, na którym właśnie wesoły palił się ogień. Po niejakm czasie ozwał się pan Kasper:
— Aleć tam do kata, powiedz mi, Maryanie, jaką drogą przyszedłeś do tego kleynociku, który teraz bryluje w całej Warszawie, a który miłościwie oglądać raczył nawet książę jegomość?... Powiedz mi, tylko prawdę!