Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Szucki wyprostował się, spojrzał rozjaśnionem okiem na pana Kaspra i rzekł:
— O dzieki ci, bracie miły, żeś mnie o to zapytał! Przed tobą jednym mogę serce otworzyć, abyś w niem czytał, jak ksiądz w brewiarzu. Wszystko ci powiem, wszystko, jakby na spowiedzi!
Po niejakiem milczeniu, zebrawszy wszystkie myśli swoje, mówił dalej Szucki:
— Największem nieszczęściem dla człowieka jest, jeśli się z czemś w duszy nosi, a niema nikogo, przed którym mógłby się do dna wynurzyć. W czasie ruchawki, w obozie i po gospodach miałem wiele towarzyszów koło siebie, a do żadnego z nich nic nie powiedziałem. Byli między nimi ludzie zacni i uczciwi, bili się walecznie, jak sto dyabłów i nieraz wyrąbali mnie z pośród zgrai najemników: mimo to nie miałem do żadnego z nich dosyć animuszu, aby go pociągnąć na bok za połę i powiedzieć mu: — Słuchaj, bracie! krom miłości dla Rzeczypospolitej, która mi z jej wrogiem harcować każe, jest jeszcze coś tu, pod żebrami, co mi pokoju nie daje i co mnie pędzi w najgorętszy ogień, aby tam, jak salamandra, ugasić gorętszy od ognia pożar, który mą duszę trawi!... — Nie, tego nikomu nie powiedziałem!...
Pan Kasper pociągnął miodku, spojrzał z litością na Szuckiego i znowu ułożył twarz swoją do słuchania.
— Nieraz zdawało mi się — mówił dalej Szuc-