Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/30

Ta strona została przepisana.

ki — że od zmysłów odchodzę. Najbardziej lubiłem, gdy mnie na straconych czatach stawiano, było to nadzwyczaj daleko do obozu. W dzikim jarze, śród posępnego rozdroża, lub na wyniosłem wzgórzu, z widokiem daleko sięgającym, byłem sam jeden i wtedy mogłem popuścić wodze mojej fantazyi. A wiesz co w takim razie robiłem? Oto zbliżyłem się do pierwszego lepszego krzaka lub drzewa, bądź do sterczącej samotnie skały i wyobrażałem sobie, że znalazłem przyjaciela, przed którym mogę serce moje otworzyć!... I otworzyłem serce, i opowiadałem mojemu przyjacielowi o mojej Krzysi, opowiadałem wszystko, zacząwszy od tego, gdym ją po raz pierwszy zobaczył, a skończywszy na tem, jak mi ten oto szkaplerz z wizerunkiem N. P. Maryi dała, mówiąc do mnie: — W boju i we wszelkiej przygodzie czuwać będzie nad wami Marya, Królowa nasza i moja modlitwa!... — Tak mówiłem do drzew i skał, a skały i drzewa słuchały mnie!...
— Toż myślisz, że kamienie więcej mają serca od ludzi? — wtrącił pan Kasper i z indygnacyi sporo tyknął miodku.
Szucki na tę obiekcyę swego towarzysza nic nie odpowiedział. Pomilczał chwilę, a potem mówił dalej:
— A kiedy na wyniosłem wzgórzu, śród nocy stałem i nigdzie ani drzewa, ni bryły kamienia nie było — wtedy patrzałem w niebo Boże i jasnym gwiazdom spowiadałem się z utrapienia mego. A kiedy